aaa4
Początkujący plotkarz
Dołączył: 06 Mar 2018
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/7
|
Wysłany: Pon 10:13, 26 Mar 2018 Temat postu: as |
|
|
ine temu czy cos kolo tego dzialal. Tak przynajmniej twierdzil Smithy, bo wlasnie wtedy zanotowal ostatni komunikat meteorologiczny. Albo to, co wedle jego slow bylo komunikatem meteo. A teraz Smithy doslownie zapadl sie pod ziemie. Gdzie on sie, u diabla, podziewa?
-Zszedl na brzeg - odparlem.
-Na brzeg? Na brzeg? Skad pan, u diabla, o tym wie? - W glosie kapitana trudno byloby sie doszukac przyjaznej nuty, ale przeciez nie byl w nastroju do przyjacielskich pogaduszek.
-Wracam wlasnie z obozu, gdzie rozmawialem z panem Harbottle, elektrykiem ekipy. Pan Smith byl tam kilka minut przede mna.
-W obozie? Powinien nadzorowac wyladunek. Do krocset, co on tam robil?
-Ja sie z nim nie widzialem - wyjasnilem cierpliwie. - Nie moglem wiec go o to spytac.
-A co, u diabla, pan tam robil?
-Pan sie zapomina, kapitanie Imrie. Nie jestem jednym z pana podwladnych. Chcialem po prostu zamienic z nim slowo przed waszym odplynieciem. Widzi pan, zdazylem sie z nim troche zaprzyjaznic.
-Ach tak, zaprzyjaznic sie? - powtorzyl ze znaczacym naciskiem. Nie zwrocilem na to uwagi; kapitan Imrie byl po prostu w nastroju do mowienia ze znaczacym naciskiem. - Allison!
-Slucham, sir?
-Bosmana! Grupa poszukiwawcza na brzeg. Szybko, sam ja poprowadze. - Jesli ktos mial jeszcze jakies watpliwosci co do glebi miotajacego kapitanem niepokoju, to teraz musial sie ich ostatecznie pozbyc. Odwrocil sie z powrotem, ale poniewaz tymczasem podszedl do mnie Otto Gerran z Goinem, nie wiedzialem, do ktorego z nas sie zwraca. - Odplywamy za pol godziny, ze Smithem czy bez!
-Czy to sprawiedliwe, kapitanie? - odezwal sie Otto. - Moze po prostu poszedl sie przejsc albo troche zabladzil... Sam pan widzi, jak jest ciemno...
-Czy wedlug pana to nie cholernie dziwne, ze pan Smith znika akurat w chwili, kiedy ja odkrywam, ze nadajnik, ktorym on poslugiwal sie rzekomo jeszcze godzine temu, jest kompletnie rozbity?
Otto zamilkl, ale do akcji gladko wkroczyl Goin, urodzony dyplomata.
-Moim zdaniem pan Gerran ma racje, kapitanie. Moglby sie pan zachowac nieco niesprawiedliwie. Zgadzam sie, ze zniszczenie nadajnika to sprawa powazna i niezmiernie przykra, a w swietle ostatnich tajemniczych wydarzen sklonny jestem przypuszczac, ze takze nie wrozaca nic dobrego. Sadze jednak, ze myli sie pan wyciagajac stad pochopny wniosek, iz pan Smith ma z tym cokolwiek wspolnego. Przede [link widoczny dla zalogowanych]
wszystkim wydaje mi sie zbyt inteligentnym czlowiekiem, zeby w tak oczywisty sposob sciagac na siebie podejrzenia. Po wtore, jako panski starszy oficer doskonale musi sobie zdawac sprawe, jak waznym instrumentem jest dla was radio, po coz wiec mialby robic cos tak bezsensownego? Po trzecie wreszcie, gdyby probowal umknac przed konsekwencjami swego czynu, to dlaczego, na mily Bog, wybralby sobie w tym celu Wyspe Niedzwiedzia? Nie sugeruje niczego tak niezwyklego jak wypadek lub chwilowa amnezja. Sugeruje jedynie, ze po prostu mogl sie zagubic. Moglby pan zaczekac przynajmniej do rana.
Kapitan Imrie poluznil zacisniete piesci, nie bardzo, tylko troche, z czego jednak wywnioskowalem, ze nawet jesli nie dal sie przekonac, to stawal sie sklonny rozwazyc argumenty Gerrana, ktore jakby odrobine zachwialy jego postanowieniem. Ale trwalo to jedynie do momentu, kiedy Gerran zaprzepascil wszystko, co Goin mial juz, juz osiagnac.
-Wlasnie - powiedzial. - Na pewno po prostu poszedl sie rozejrzec.
-Co?! Rozejrzec sie? W takich egipskich ciemnosciach?! - Byla to przesada, ale wybaczalna. - Allison! Oakley! Wszyscy do mnie! Idziemy! - Sciszyl glos o kilka decybeli i dorzucil, tym razem do nas: - Odbijamy za pol godziny, ze Smithem czy bez niego. Do Hammerfest, panowie, do Hammerfest i przedstawicieli prawa. - Minal nas i zszedl energicznym krokiem po trapie, a tuz za nim kilku jego ludzi.
-Chyba powinnismy im pomoc - mruknal z westchnieniem Goin i ruszyl na molo, a Otto po chwili wahania udal sie jego sladem.
Ja tego nie zrobilem, nie mialem zamiaru im pomagac. Bylem pewien, ze jesli Smithy nie chce dac sie znalezc, to i tak nikt go nie znajdzie. Zszedlem do swojej kajuty, napisalem krotki liscik, wzialem wojlokowy woreczek i udalem sie na poszukiwania Haggerty'ego. Musialem komus zaufac. Sztuczka ze znikaniem, ktora popisal sie wlasnie Smithy, piekielnie pokrzyzowala mi szyki i postawila mnie w sytuacji bez wyjscia; moj wybor padl na Haggerty'ego. Byl nieustepliwy i podejrzliwy, a od czasu porannego sledztwa kapitana Imrie musial cala te podejrzliwosc skierowac glownie przeciwko mnie, ale wydawal mi sie nieglupi, nieprzekupny, zdyscyplinowany, a przede wszystkim mial za soba dwadziescia siedem lat wypelniania rozkazow.
Przez pare minut wszystko [link widoczny dla zalogowanych]
wisialo na wlosku, ale w koncu, choc z wyraznymi oporami, zgodzil sie zrobic to, o co go prosilem.
-I na pewno nie robi pan ze mnie glupca, doktorze? - spytal.
-Glupcem toby pan byl, gdyby pan tak myslal. Co mialbym na tym zyskac?
Post został pochwalony 0 razy
|
|