aaa4
Początkujący plotkarz
Dołączył: 06 Mar 2018
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/7
|
Wysłany: Pon 10:11, 26 Mar 2018 Temat postu: back |
|
|
-Nie, mysle, ze nikomu by sie to nie udalo. - Po raz pierwszy na jego twarzy pojawil sie usmiech.
Ledwie zdazylem wejsc na poklad, kiedy na trapie pojawil sie kapitan Imrie ze swa grupa poszukiwawcza. Bez Smithy'ego. Nie zaskoczylo mnie ani to, ze nie udalo im sie go znalezc, ani to, ze szukali go tak krotko: od ich wymarszu uplynelo wszystkiego dwadziescia minut. Na mapie Arktyki Wyspa Niedzwiedzia moze sie wydawac mikroskopijnym pylkiem, ale w rzeczywistosci zajmuje powierzchnie siedemdziesieciu trzech mil kwadratowych. Do kapitana Imrie juz wkrotce musialo dotrzec, ze proba przeszukania chocby ulamka procentu tego gorzystego, skutego lodem terenu graniczy z zupelnym szalenstwem. Jego zapal do poszukiwan stygl pewnie szybko, az nie zostalo po nim sladu; ale nieodnalezienie Smithy'ego jeszcze bardziej, jesli to mozliwe, utwierdzilo go w postanowieniu natychmiastowego odplyniecia. Upewniwszy sie, ze wyladunek z pokladu dziobowego zostal zakonczony i ze caly sprzet i bagaz osobisty ekipy Gerrana znalazl sie na brzegu, wymienil z nami krotkie usciski dloni, uprzejmie nas tym ponaglajac do opuszczenia pokladu. Dzwigi zostaly juz zablokowane w pozycji podroznej, marynarze stali przy cumach gotowi do ich zdjecia. Kapitan Imrie mial zamiar jak najszybciej wcielic swoj rozkaz odbicia w czyn.
Ostatni z pokladu schodzil Otto, co wydawalo sie zrozumiale. Przy wejsciu na trap powiedzial:
-A wiec za dwadziescia dwa dni, tak, kapitanie? Wroci pan po nas za dwadziescia dwa dni?
-Nie kaze wam tutaj zimowac, panie Gerran, moze sie pan nie obawiac. - Majac lada chwila zostawic za soba te swoja znienawidzona i legendarna Wyspe Niedzwiedzia, kapitan Imrie uznal chyba, ze moze sie odrobine odprezyc. - Za dwadziescia dwa dni? Najpozniej. Jakby co, moge obrocic do Hammerfest i z powrotem w siedemdziesiat dwie godziny. Zycze panstwu wszystkiego najlepszego.
Po tych slowach kapitan Imrie rozkazal podniesc trap i odszedl na mostek, nie wyjasniajac tej dosc tajemniczej wzmianki o siedemdziesieciu dwoch godzinach. Sadzac z nastroju, w jakim nas zegnal, wcale bym sie nie zdziwil, gdyby w owej chwili rzeczywiscie mial zamiar wrocic za siedemdziesiat dwie godziny, i to z niewielkim, lecz uzbrojonym po zeby oddzialem norweskiej policji. Nie przejalem sie tym. Bylem pewien jak malo czego, ze jesli nawet taki pomysl naprawde chodzi mu po glowie, to jeszcze przed uplywem nocy bedzie musial dac sobie z nim spokoj.
Zablysly swiatla nawigacyjne i "Roza Poranka" powoli odbila od molo na polnoc, zatoczyla szerokie polkole i z poglebiajacym sie w miare nabierania szybkosci dudnieniem silnikow skierowala sie ku ujsciu Sorhammy. Mijajac ponownie molo kapitan kazal dwukrotnie dac sygnal buczkiem - tylko on sam mogl to nazywac syrena - ktorego przenikliwe, samotne zawodzenie natychmiast porwal wiatr i stlumila zaslona sniegu. Doslownie w kilka sekund sniezyca i noc pochlonely zarowno dudnienie silnika, jak i nikle swiatla pozycyjne.
Jeszcze dosc dlugo stalismy na molo, skuleni w obronie przed przenikliwym wiatrem i mrozem, probujac przebic wzrokiem tumany wirujacego sniegu, jakby sama sila woli mozna bylo sprawic, by te swiatla powrocily w zasieg wzroku, to dudnienie silnika w zasieg sluchu. Panujacy nastroj daleki byl od radosci wedrowcow, ktorzy szczesliwie przybyli do dlugo wygladanego celu podrozy; do zludzenia przypominal nastroj rozbitkow, ktorych los rzucil na bezludna arktyczna wyspe.
Atmosfera w centralnym baraku okazala sie niewiele lepsza. Piece na rope zdawaly egzamin, Eddie uruchomil dieslowski generator, wiec czarne grzejniki na scianach zaczynaly sie juz robic cieple, ale skutkow dziesieciu lat panowania mrozu nie da sie przezwyciezyc w godzine: temperatura wewnatrz nadal wynosila kilka stopni ponizej zera. Nikt nie oddalal sie do wyznaczonych pokoikow z tej prostej przyczyny, ze tam bylo jeszcze bardziej zimno. Nikt nie mial ochoty na rozmowy. Heissman rozpoczal szczegolowy i jak sie zanosilo, saznisty wyklad na temat przetrwania w warunkach polarnych, w ktorej to dziedzinie, biorac pod uwage jego dlugi i bliski kontakt z Syberia, musial byc wybitnym ekspertem, ale nie znalazl sluchaczy; watpliwe, czy sam sluchal tego, co mowi. Potem wdal sie w dosc chaotyczna rozmowe z Gerranem i Nealem Divinem o planach zdjeciowych na nastepny dzien - o ile pogoda pozwoli cokolwiek krecic - ale widac bylo wyraznie, ze nawet do tego tematu nie maja serca. To w koncu Conrad nie wytrzymal i poruszyl przyczyne ogolnego przygnebienia, czy tez mowiac dokladniej, wypowiedzial glosno mysl nurtujaca wszystkich obecnych, moze poza mna samym.
-W Arktyce w zimie potrzebne sa latarki, zgadza sie? - spytal Heissmana.
-Zgadza.
-Mamy je?
-Jasne, cale mnostwo. Dlaczego pan pyta?
-Bo chcialbym jedna dostac. Ide na dwor. Siedzimy tu wszyscy, nie wiem
Post został pochwalony 0 razy
|
|